19 kwietnia 2019

Wielkanocne tradycje w Wielkopolsce

Przygotowane przez

Święta Zmartwychwstania Pańskiego są obok Świąt Bożego Narodzenia jednymi z najważniejszych w tradycji chrześcijańskiej. Wielkanoc i poprzedzający te święta Wielki Tydzień to okres o szczególnie bogatej obrzędowości, inspirowanej przez religię katolicką i ściśle powiązanej z obrzędami kościelnymi. Zaobserwować też można wiele elementów ludowych lub innych, których nie da się wytłumaczyć ewangelią czy liturgią.

Święta Wielkanocne są poprzedzone sześcioma tygodniami Wielkiego Postu. Jest to czas, w którym zakazane są huczne zabawy i wesela, czas wyrzeczeń i umartwień, a przede wszystkim czas rozmyślań i rozważań. Nadchodzący okres Wielkiego Postu symbolizuje Środa Popielcowa. W tym dniu wierni udają się do kościoła, gdzie kapłan posypuje ich głowy popiołem przypominając im jednocześnie biblijną prawdę: „Prochem jesteś i w proch się obrócisz”.

Popularna dawniej pieśń śpiewana tego dnia brzmi:

„Posypmy głowy popiołem,
Uderzmy przed pana czołem.
Zapustne uciechy na stronę!
Wijmy cierniową koronę!
Posypmy głowy popiołem,
Głos woła z nieba surowy:
Na stronę teraz uciechy!
Pokuta, pokuta za grzechy.”

Środa Popielcowa, mimo swej powagi, wyzwalała u niektórych swawolnych chłopów czy parobków ochotę do różnorakich żartów. Zza rogów domów, z drzew sypano na przechodzących worki pełne popiołu, czasami były to gliniane garnki, które nie dość, że robiły huk przy rozbiciu, to jeszcze wzniecały tumany popiołu na idących z kościoła.

W całej Polsce, a zwłaszcza na wsi, powszechna była zabawa zwana kłodą popielcową. Zabawa polegała na tym, że panny i niekiedy kawalerów, którzy osiągnęli wiek stosowny do małżeństwa, a którzy „nie wydali się” lub choćby nie zaręczyli w karnawale, przywiązywano mocnymi sznurami lub łańcuchami i wprzęgano do sporego pnia. Zmuszano ich też, nierzadko poganiając batem, aby ciężar ten na oczach przechodniów, wśród śmiechu i drwin, zaciągnęli aż do karczmy. Tam musieli wykupić się wódką i dopiero wówczas uwalniano ich od kloca. Mówiono przy tym:

„U której panny w tym roku
Mąż nie będzie podle boku
Taka musi już kloc ciągnąć.”

Nieliczne tylko i bardzo młode jeszcze dziewczęta cieszyły się z przywiązywanych kłód i chętnie je ciągały. Kłoda była bowiem znakiem ich dorosłości i gotowości do zamążpójścia. Ponadto wierzyły, że zapewni im szybki ślub i szczęśliwe, udane małżeństwo. Przeważnie jednak panny i kawalerowie kryli się i uciekali przed kłodą, zwykle zresztą bezskutecznie. Kłodę traktowano jako zadośćuczynienie za swobody, brak obowiązków i ciężarów małżeńskiego pożycia i inne przywileje stanu wolnego, co stwierdza w swym wierszu z około 1620 r. Jagodyński:

„…Kto na czas nie skoczy, pniem go okrzcić może,
Kto z ludźmi nie chce, z pniaki żyć musi nieboże,
I pień takim dawają włóczyć pospolicie,
Dając znać, że bez druha już to drwa, nie życie…”

Pochodzenie tych popielcowych zabaw i żartów, a zwłaszcza zwyczaju włóczenia kłody, dotychczas nie jest jasne.

Magiczne związki i zależności wegetacji roślin, potencjalnych sił rozrodczych ludzi i zwłaszcza kobiecej płodności występowały bez wątpienia w innych zwyczajach Wstępnej Środy, a głównie w zabawach i obrzędowych tańcach kobiet. W Środę Popielcową zbierały się w karczmie kobiety zamężne – gospodynie na zabawę i ucztę zwaną „popłuczynami” (zapewne po pijaństwach i hulankach zapustnych). Do zabawy tej przyłączyć się mogły także najmłodsze, dopiero co zaślubione mężatki. Dojrzałe niewiasty, z dłuższym stażem małżeńskim przychodziły do ich domów ciągnąc za sobą ustrojony we wstążki wózek i próbowały zmusić młode kobiety do wypróbowania pojazdu oraz niemal siłą, wśród żartów i śmiechów zaciągnąć je do karczmy, gdzie żądały okupu, którym niezmiennie była wódka. Zabawa ta, w całej Polsce zwana „wkupem bab” mogła być reliktem dawnych obrzędów inicjacyjnych i zwyczajowych aktów prawnych wyrażających przyjęcie młodych kobiet do grona mężatek oraz zmianę ich statusu społecznego.

W karczmie zabawa była najpierw czysto żeńska. Chłopów zebranych u drzwi i napierających, żeby wejść do środka na „spłukanie” zapustowych zbytków, babska straż odpędzała na wszystkie dostępne sposoby: rzucała w nich petardami z toreb wypełnionych popiołem, znieważała wypinając się tyłem i zadzierając spódnice, choć to był środek najmniej odstraszający, aż wreszcie za sowitym okupem wpuszczano namołków do środka i zaczynała się impreza koedukacyjna. Obowiązkiem zaproszonych mężczyzn było obtańcowywać wszystkie bez wyjątku kobiety, zaczynając od najstarszych. Ociągającym się w spełnieniu tego obowiązku śpiewano:

„Nie tancujes, nie wywijos.
To po ciorta żeś tu przyloz?”

Ci, co wracali do domu przed północą, mogli śpiewać. Po północy darcie gęby uważane było za grzech.

Ostatnia niedziela przed Wielkanocą to Niedziela Palmowa. Jak nakazuje tradycja, święci się w tym dniu w kościołach palmowe gałązki. Czyni się to na pamiątkę powitania, jakie mieszkańcy Jerozolimy zgotowali Chrystusowi w czasie tryumfalnego wjazdu do miasta. Jest to obyczaj, który został przez kościół zaadoptowany i włączony do obrządku wielkanocnego. Obyczaj ten sięga czasów zielonego drzewa – jako symbolu nowego życia i odrodzenia. Kościół nadał temu obyczajowi religijne treści. U ludu istniało głębokie przekonanie o magicznej mocy tej różdżki. Stąd powszechne było w Wielkopolsce połykanie bazi – „żeby gardło nie bolało” – obecnie obyczaj coraz rzadszy na wielkopolskiej wsi. Palmowe gałązki umieszczano także na polach, aby zabezpieczyć zasiane ziarno od myszy; w domach czy zabudowaniach gospodarczych, aby chroniły przed piorunami. Przy pomocy palmy wielkanocnej wyganiano po raz pierwszy bydło na pastwisko, aby uchronić je przed niebezpieczeństwami. Ślady wiary w magiczną siłę drzewka – gałązki odnajdujemy w wielkopiątkowym obyczaju smagania brzózkami. Uderzając rózgą, wypowiada się słowa: „za boże rany”. Dzieje się tak na pamiątkę biczowania Jezusa.

Władysław Syrokomla takie słowa poświęca Palmowej Niedzieli:

„Otóż Wierzbna, otóż Kwietna
Zawitała nam niedziela!
Wnet nastanie chwila świetna
Zmartwychwstania Zbawiciela…
Do świątyni gronem wszystkiem
Idą młodzi, idą starzy,
Różczkę wierzby z młodym listkiem
Niosą święcić do ołtarzy.
Boga w mękach, Boga w chwale
Do swej duszy biorą żywo,
I na nutę boleściwą
Wyśpiewują Gorzkie Żale…
Orzeźwiona łzami wiary
Wraca w dom ciżba prosta,
I jak każe zwyczaj stary,
Różczką wierzby siebie chłosta:
– Nie a biłem – wierzba biła:
Już za tydzień Zmartwychwstanie!
Jak na rzece lodu bryła
Niech się zdrowie krzepkiem stanie!
Z niepamiętnych czasów świata,
Taki zwyczaj trwa radośnie,
I syn ojca, i brat brata
Poświęconą różczką chłośnie.”

Palma, mała czy duża, niesiona w procesji wyraża żywą wiarę chrześcijanina, który idzie za Zwycięskim Chrystusem, Królem Chwały, do swej chwały wiecznej w niebie.

W następujący po Niedzieli Palmowej tydzień, zwany Wielkim, rozpoczynają się obchody Wielkiej Nocy – czyli misterium Męki i Zmartwychwstania Chrystusa. Dla osób religijnych i przywiązanych do tradycji jest okresem wzmożonych postów, umartwień i praktyk religijnych, do których nakłania bogata i przejmująca w swym wyrazie liturgia. Tydzień ten był i dotychczas pozostał porą rozlicznych i różnorakich przygotowań do Wielkiego Święta. Obfitował więc zarówno w obrzędy kościelne, jak i zwyczaje domowe. Przede wszystkim więc już na początku Wielkiego Tygodnia musiały zakończyć się rozpoczynane wcześniej gruntowne, wiosenne, przedświąteczne porządki. W bogatych i biednych domach sprzęty, garderoba i wszystkie statki gospodarskie musiały być doprowadzone do największego porządku. Na wsi bielono chałupy, porządkowano obejście, oczyszczano ze śmieci przydomowe ogródki, a ścieżki i podwórze wysypywano piaskiem. „…Wszędzie przejścia, a nawet sady stały zawalone szafami, łóżkami a sprzętem przeróżnym, że to izby bielili dzisiaj na gwałt, szorowali podłogi, a przed domami myli do czysta obrazy powystawiane pod ściany…” – opisuje porządki wielkanocne Władysław Reymont.

Domy mieszkalne nie tylko starannie sprzątano, ale także świątecznie zdobiono, stosownie do posiadanych środków i możliwości. Najpierw był to tylko piasek i gałązki zielone, żywe rośliny w doniczkach. Później, wraz z budowaniem krytych palenisk (w dawnych chatach dymnych) rozwinęły się różne formy świątecznej dekoracji mieszkań. Na świeżo pobielonych ścianach pojawiły się malowane szlaczki, wzorki geometryczne i roślinne, a później także papierowe kwieciste obicia. W Wielkopolsce ozdabiano wnętrza wycinankami z glansowanego papieru, przylepionymi bezpośrednio do ścian i wymienianymi przed każdą Wielkanocą. Starano się, aby około Wielkiej Nocy wszystko było czyste i piękne na bożą chwałę i dla własnej radości. Starano się, aby porządki zakończyły się najpóźniej w Wielki Wtorek.

W Wielką Środę w kościele, podczas tzw. ciemnej jutrzni, gasi się kolejne świece na ołtarzu, po czym kapłani uderzają mszałami w pulpit na znak chaosu, jaki nastąpił wśród apostołów po pojmaniu Chrystusa, i na znak, iż nadchodzi czas żałobnych obchodów Męki Pańskiej. Jednak dla młodzieży, zawsze skorej do psot i żartów, nawet ten poważny obrzęd był pretekstem do zabawy. Idąc – rzekomo – za przykładem księży, obecni w kościele chłopcy tłukli kijami w ławki, grzechotali kołatkami i robili tak wielki hałas, że służba kościelna musiała usuwać ich ze świątyni i to nierzadko przy użyciu siły.

Wielki Czwartek to dzień szczególny – pamiątka Ostatniej Wieczerzy Chrystusa z Apostołami, ustanowienie Najświętszego Sakramentu i sakramentu kapłaństwa. Tego dnia odprawia się w kościele tylko jedną Mszę Świętą i to w godzinie wieczornej, aby możliwie wszyscy mogli w niej uczestniczyć. W kościołach katedralnych i klasztornych celebrans umywa nogi 12 ubogim, starcom, klerykom lub ministrantom. Biskupi diecezjalni odprawiają rano Mszę Świętą, w czasie której dokonują w obecności kapłanów diecezji konsekracji olejów, używanych przy sakramentach świętych. Wszystkie teksty liturgiczne odnoszą się we Mszy Wieczerzy Pańskiej do miłości, której przykład dał nam Jezus Chrystus. W ten niepowtarzalny wieczór miłości każdy wierzący przez przyjęcie komunii świętej dziękuje Bogu za ustanowienie tego sakramentu, tego pokarmu dusz naszych w wędrówce do niebieskiego Jeruzalem. Po zakończeniu Mszy Wieczerzy Pańskiej przenosi się Najświętszy Sakrament do osobnej kaplicy lub bocznego ołtarza – do tzw. ciemnicy, gdzie wierni adorują Najświętszy Sakrament na pamiątkę uwięzienia Jezusa, biczowania, cierniem ukoronowania w Pretorium Jerozolimskim.

Starym zwyczajem, sięgającym daleko w przeszłość, jest obnażenie ołtarzy. Dziś przeważnie czyni się to przy ołtarzu głównym, zdejmując z niego kwiaty, świece, obrusy. Przypomina to obnażanie Jezusa z szat. W tradycji ludowej Wielki Czwartek zwany był cierniowym. Jak pisze Zygmunt Gloger, „gromada chłopców przebierała się za żołnierzy i zrobiwszy sobie judasza ze słomy przebranego w szaty czarne, podarte, trzymając w ręku kaletę napełnionym szkłem tłuczonym dla brzęku monet, szła do kościoła na ciemną jutrznię, Judasza z sobą niosąc. W kościele pod chórem wśród ludu stali uszykowani, na cmentarzu, chłostano Judasza kijami i siekano go drewnianymi pałaszami wśród wrzawy i śmiechu zebranego ludu. Potem włożywszy go na taczkę, wieziono na plebanię i do dworu, gdzie powtarzano to samo widowisko. Ze dworu udawano się z Judaszem do gospody, a wreszcie albo topiono go w rzece czy stawie, albo gdy się ściemniło, palono na wzgórzu za wioską…”.

Dawniej dziewczęta wierzyły, że wejście do rzeki, potoku czy jeziora w Wielki Czwartek i umycie się wodą doda licom urody i gładkości. Biegły później do domu, by spojrzeć w lustro, czy znikły krosty i piegi. Wierzono także, że w tym dniu przychodzą odwiedzić znajome kąty ubożęta – małe duszki opiekujące się chatą i obejściem. Zostawiano im okruch chleba i starano się nie palić w piecu chlebowym, by im nie zrobić krzywdy. Jeśli ktoś musiał rozpalić w piecu przygotowując wypieki na święta, musiał później dać na Mszę Świętą i już w ciągu całego roku w dni czwartkowe wystrzegać się pieczenia chleba. Na rozstajach dróg palono ogniska dla zziębniętych dusz. Jako drewno na podpałkę służyły stare, zmurszałe krzyże przydrożne, ale tylko wtedy, gdy postawiono na tym miejscu nowy krzyż. Wieczorem cała rodzina gromadziła się na wspólną wieczerzę, którą rozpoczynano modlitwą wierząc, że Chrystus szczególnie w tę noc jest opuszczony przez wszystkich, że potrzebuje miłujących Go serc.

Wielki Piątek to w kościele dzień najgłębszej żałoby. Wyrażają to ogołocone z obrusów, kwiatów i świec ołtarze, puste tabernakula, zasłonięte kirem wizerunki Chrystusa. Mimo swego nastroju Wielki Piątek to dzień także wielkiej radości i zwycięstwa. Dokonało się przecież od tysięcy lat zapowiadane zbawienie rodzaju ludzkiego, wszelkie pojednanie Boga z ludźmi, nieba z ziemią, dzień powszechnej amnestii, przebaczenia. Tegoż dnia Bóg darował nam wszystkie występki, skreślił zapis dłużny… To właśnie, co było naszym przeciwnikiem, usunął z drogi, przygwoździwszy do krzyża.

W tradycji ludowej Wielki Piątek był dniem największej żałoby i wiary. Uważano, że gdy Chrystus umarł, wszelkie złe demony i moce piekielne mają wolne ręce i mogą dokuczać człowiekowi. Pilnowano więc stajni, by nie dostała się tam czarownica i nie odebrała krowom mleka. Rano przed wschodem słońca obmywano się w wodzie, żeby nie chorować cały rok. Często dzieci przybiegały z rzeki mokre, a matka czy ojciec chłostali je pędami młodej wierzby (na pamiątkę biczowania Chrystusa) mówiąc: Rany Boże. Dla chorych przynoszono z rzeki wodę, wierząc w jej uzdrawiającą moc tego dnia. Gospodynie starały się w ten dzień zasadzić czosnek, by był duży i skuteczny w chorobach, groch – by było go dużo. Wierzono, że jeśli jest w ten dzień mróz, to będzie dużo siana w lecie, jeśli było dużo rosy rano – urodzaj zboża. Sadzono w ten dzień drzewa owocowe, wierząc że będą miały wiele owoców, a dym z palonych gałęzi miał temu dopomóc.

W Wielki Piątek po południu w bocznych nawach kościołów odsłaniane były Groby Chrystusa, zwykle przypominające grotę skalną. Tradycja ta zachowała się do naszych czasów. W całej Polsce we wszystkich kościołach urządza się Groby Pańskie z wielkim staraniem i z wielką dbałością o jak najpiękniejszy przystrój.

Najciekawsze i najbogatsze formy mają straże grobowe nazywane „turkami” wielkanocnymi. Do „turków” zgłaszają się ochotniczo młodzi mężczyźni wyćwiczeni w mustrze. Straż ta liczy niekiedy nawet sześćdziesiąt osób i dzieli się na kilka oddziałów kolejno trzymających wartę przy Grobie Chrystusa. „Turki” noszą czarne garnitury, kurtki wojskowe, wojskowe lub strażackie mundury, bogato przybrane kolorowymi wstęgami i pasami. Są też grupy „turków” o bardziej orientalnym wyglądzie, w kostiumach przypominających stroje tureckie: w szarawarach, ozdobnych bluzach, w wysokich stożkowatych czapkach z wstążkami. Tak wyglądających „turków” spotkać można w Wielkopolsce w powiecie tureckim. Zarówno „turki”, jak i być może wszystkie inne straże grobowe sformowane zostały przez pamięć straży – centurii rzymskiej, którą postawiono przy Grobie Jezusa w Jerozolimie, ale „turki” i inne polskie straże stojące na baczność przy grobie oddają hołd Chrystusowi, a przy zmianie wart odbywającej się w rytm wojskowych zwrotów zawsze pada komenda: „Bogu pokłon”. W Wielką Niedzielę po rezurekcji „turki” popisują się perfekcyjnie wykonaną musztrą. Popisy te odbywają się na dziedzińcu kościelnym, a także pod plebanią, gdzie udają się zachowując szyk wojskowy, aby złożyć życzenia księdzu proboszczowi i wręczyć mu świąteczny gościniec – zwykle kosz jaj i wędliny domowej roboty. Maszerują też przez całą wieś podziwiani przez gromadzących się, powracających z kościoła mieszkańców.

Turki, fot. OSP Brudzew
Fot. OSP Brudzew

Misteria i obrzędy Wielkiego Piątku robiły zawsze ogromne wrażenie na wiernych. W Wielki Piątek narzucano sobie większe niż dotychczas posty. Niekiedy w ogóle wstrzymywano się od spożywania jakichkolwiek pokarmów lub zadowalano się niewielką ilością suchego chleba, suchymi, ugotowanymi wcześniej kartoflami, małym kawałkiem śledzia. Przeważnie rezygnowano z ciepłego, choćby nawet postnego posiłku. Najpobożniejsi na znak żałoby zasłaniali lustra, zatrzymywali zegary, mówili szeptem tak jak wówczas, kiedy w domu znajdują się zwłoki zmarłego. Strofowano dzieci i młodzież za hałasy, a nawet za głośne rozmowy i śmiech. W Wielki Piątek modły i pobożne westchnienia trzeba było pogodzić z wielkim gotowaniem i pieczeniem. Pieczono chleby, bułki i kołacze, a także ciasta słodkie. Pod pierzynami i grubymi puchowymi poduchami rosły placki i drożdżowe baby – specjalności kuchni polskiej, w bogatych domach wyrabiane z co najmniej kopy jaj, mleka, masła i korzeni; a kiedy już urosły w cieple, niedopuszczalne były przeciągi, trzaskanie drzwiami, czy nawet głośniejsza rozmowa, aby ciasto nie opadło. Także pieczenie bab i innych ciast było nie lada ceremonią, bo babka z zakalcem lub przypalony placek świąteczny kompromitował gospodynię. Kończono wędzenie kiełbas, gotowanie szynek, przyrządzanie pieczeni. Przyprawiano bigosy, sosy do mięs, świąteczny tłusty żurek. Mieszały się więc aromaty ciasta, korzennych przypraw i różnych wędzonych i pieczonych mięs.

W Wielki piątek gotowano całe sterty jaj na twardo, które były najważniejszym pokarmem wielkanocnym. Część z nich barwiono i pokrywano deseniem. Zaczynano przygotowywać je i zdobić wcześniej, czasami nawet dwa lub trzy tygodnie przed świętami, ale w Wielki Piątek należało czynności te zakończyć. Z pisankami wiązało się wiele zwyczajów. Skorupek poświęconych jaj nie wolno było wyrzucać, a jedynie spalić w piecu. Obdarowywano się pisankami nawzajem, a każdy cieszył się, jeśli jego pisanka była chwalona przez innych.

W tradycji ludowej Wielka Sobota była dniem wielkiej krzątaniny domowej od bardzo wczesnego rana, by wszystko przygotować do święcenia. Kiedy gospodyni piekła ciasto, gospodarzowi nie wolno było zaglądać do dzieży, ani tym bardziej do pieca, „bo by mu wąsy posiwiały”. Wiejskie parobki urządzały w ten dzień pogrzeb żuru lub śledzia, wieszając go na drzewach za karę, że morzył żołądki ludzkie słabym posiłkiem swoim. Pogrzeb żuru i śledzia był manifestacyjnym zakończeniem czterdziestodniowego Wielkiego Postu, podczas którego te właśnie potrawy gościły bezustannie na stołach tak plebejskich, jak wielkopańskich, klasztornych i królewskich. Ceremonia ta odbywała się w Wielką Sobotę rano. Żur ze śledziami wynoszono z kuchni, z udanymi lamentami i pieprzną przemową wlewano w dołek, po czym zasypywano ziemią, tak aby powstał niewielki pagórek, albo śledzia wieszano na suchej gałęzi przy drodze, a żur po prostu wylewano. Gliniany dzban po żurze stawał się tarczą, do której chłopcy rzucali kamieniami.

Wielka Sobota – przedświecie Wielkanocy – była dniem przeznaczonym na święcenie pokarmów, a także cierni, wody i ognia, kolejnych ważnych symboli Świąt Wielkanocnych.

Wielkanoc, czyli Pascha, jest największym świętem wszystkich chrześcijan. Święto to nazywamy Niedzielą Zmartwychwstania Pańskiego, gdyż wydarzenie to miało miejsce w niedzielę. Nazwa Wielkanoc wywodzi się od tego, że cud zmartwychwstania Jezusa dokonał się nad ranem, o świcie, około godziny czwartej, kiedy jeszcze półmrok ogarniał ziemię.

Msza Święta Rezurekcyjna rozpoczynała to wielkie świętowanie, które dawniej trwało trzy dni. Po rezurekcji wszyscy nawzajem podchodzili do siebie witając się słowami: „Chrystus zmartwychwstał”, a powitany odpowiadał: „zmartwychwstał prawdziwie”. Każdy spieszył się do domu, by jak najprędzej zasiąść do stołu.

Śniadanie wielkanocne, szczególnie pociągające po czterdziestodniowym szczerym poście, zaczynano od „święconego”, czyli od darów bożych poświęconych przez kapłana w Wielką Sobotę. „Najprzód rozkrajanemi na cztery części jajami dzielą się między sobą familije, czyli domownicy, z życzeniem doczekania pomyślnej i późnej starości. Następnie spożywają inne święcone, od szołowy (szynki) poczynając, kości zaś ze święconego mięsa dają psom i kotom, utrzymując, iż to je chronić będzie od wścieklizny cały rok”. Skorupki święconego jajka starano się rozkruszyć i porozsypywać po kątach izby, co miało chronić przed szczurami i myszami. Po jajku i szynce zjadano smaczne kiełbasy, które dawniej każdy chłop na wsi wyrabiał domowym sposobem. W domach tradycyjną gorącą polewkę stanowił żur, ale już nie postny, czysty, „co jeno flaki przepłukiwał nijakiej posilności nie dając, ale mądry”: z jajami, kiełbasą, zabielony obficie śmietaną, przyprawiony chrzanem i roztartym z solą czosnkiem. Potrawą, której na Wielkanoc nie mogło zabraknąć był bigos przygotowywany już na kilka dni przed świętami, z pokrojonych przeróżnych mięs, a potem podlewany winem, wielokrotnie odgrzewany, przygrzewany, żeby należycie dojrzał. Wśród ciast najwyższe rangą były słynne staropolskie baby, barwione szafranem, który ciastu złoty kolor dawał, a jedzącemu rozweselał serce i mózg dowcipnym czynił, aromatyzowane naturalnymi wonnościami, prawdziwe arcydzieła sztuki cukierniczej. Tradycyjnym smakołykiem świątecznym były podobnie jak dziś mazurki, płaskie placki z kruchego ciasta pokryte z wierzchu smakowitą masą serową, migdałową, orzechową, przyozdobione esami-floresami z barwionego lukru i maku.

Zgodnie z tradycją cały pierwszy dzień Świąt Wielkanocnych schodził naszym rodakom na uciechach stołu.

Poniedziałek Wielkanocny charakteryzuje się mnogością zwyczajów i obrzędów. Większość z nich ma charakter towarzyski i zabawowy. Był to bowiem zawsze dzień żywiołowej wesołości, zalotów, zabaw, psot i żartów, choć nie brakowało w nim również momentów poważniejszych i bardziej uroczystych. Szaleńcze zabawy i wybryki rozpoczynały się już w nocy, z niedzieli na poniedziałek, zwanej niekiedy diabelską nocą zapewne dla iście diabelskich psot i żartów młodzieży, której pomysłowość w tym względzie bywała niewyczerpana.

Wypuszczano więc bydło z obór i wypędzano je na zagony, wyciągano na kalenice dachów rozebrane na części wozy, wieszano na drzwiach narzędzia gospodarskie, przewracano latryny, tarasowano drogi wywróconymi płotami i zdjętymi z zawiasów furtkami, zatykano kominy, smarowano szyby okienne błotem, smołą lub farbą, tak aby mieszkańcy domu nie mogli zorientować się, że już świta. Dziewczynom, które się nie wydały, podrzucano kukły ze szmat i słomy zwane „dziadami”, na drwiny i pośmiewisko. Nie wypadało jednak okazywać wielkiego gniewu za te najbardziej złośliwe żarty, ani za wyrządzone szkody.

Wcześnie rano, czasem jeszcze przed wschodem słońca, gospodarze udawali się na pole, kropili je wodą święconą, kreślili znak krzyża, odmawiali modlitwy i przyklękając wbijali w skiby wykonane wcześniej krzyżyki z palm dla ochrony upraw przed gradem, na pomyślność wszelkich prac rolniczych. Rozpalano ogień na polu i smażono jajecznicę z przyniesionych z domu jaj albo spożywano resztki „święconego”.

Parobki i synowie gospodarzy, towarzyszący im w Poniedziałek Wielkanocny podczas święcenia pól, zaraz po powrocie do wsi rozglądali się za konwiami, wiadrami, garnkami, za sikawkami – drewnianymi szprycami z tłokiem, aby jak najwcześniej rozpocząć dyngus – oblewanie wodą głównie młodych dziewcząt, a przy okazji także osób przypadkowych. Głównym bowiem i najważniejszym zwyczajem Poniedziałku Wielkanocnego był i nadal jest dyngus, zwany też śmigusem, śmirgutem lub śmigustem, czyli wielką oblewankę spod znaku św. Lejka, jak ją żartobliwie nazywano. Nie na darmo Poniedziałek Wielkanocny nosi też nazwę lanego poniedziałku, bo od wczesnego świtu, a czasem też od północy strumieniami leje się woda.

Woda była bowiem w tym dniu najważniejsza. Wodę, bez której nie byłoby życia, czczono na całym świecie. Występowała w wierzeniach i praktykach kultowych wszystkich ludów, zajmowała też miejsce szczególne w mitologii słowiańskiej i polskiej, w odwiecznych obrzędach i rytuałach, w sprawczych praktykach rolniczych, w tradycyjnym lecznictwie i magii, szczególnie zaś w magii miłosnej.

Na wsi dyngus zawsze przebiegał pod hasłem: jak najwięcej wody. Nie bawiono się, zwłaszcza w dawnych czasach, z wodą kolońską. Na ładne, żwawe dziewczyny wylewano całe wiadra wody albo nawet pławiono je w sadzawkach, stawach, korytach do pojenia bydła. Im więcej było wody, tym większy był honor dla panny. Przemoczona do „nitki” odzież, spływające wodą włosy świadczyły o powodzeniu i o tzw. „wzięciu”.

W Wielkopolsce w Poniedziałek Wielkanocny chodzono z kurkiem dyngusowym. Kogut był od wieków symbolem urody, męskości, sił witalnych i płodności. Wzbudzał też podziw obwieszczając głośnym pianiem zmiany pogody. Obchody żywego i sztucznego kurka przebiegały podobnie. Wózki dyngusowe z kurkami toczyli kilkunastoletni chłopcy, zwani kurcarzami. Prócz tego nieśli koszyki na datki, klekoty zwane „bocianami kurcarskimi”, czy też żmijki dyngusowe, straszki ze składanych deseczek zakończonych szpikulcem do straszenia i kłucia dziewczyn. Cały ten obchód miał charakter zalotów. Miał ułatwić kojarzenie młodych par, zapewnić rodzinom zdrowie i liczne potomstwo.

Prawie wszystkie obyczaje wielkanocne związane są z obrzędami wczesnowiosennymi, wyrażają bowiem te same myśli i idee. W obrzędach tych chodzi przede wszystkim o magiczne wyzwolenie wiosny z martwoty, śpiączki, w którą pogrążyła ją zima, o wprowadzenie wiosny oraz zapewnienie sobie przychylności natury, wody i powietrza, a także płodności ziemi.

Bibliografia:

J. Uryga „Rok polski w życiu, tradycji i obyczajach ludu”.
​B. Ogrodowska „Święta polskie. Tradycja i obyczaj”.

Czytany 2260 razy

Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie obsługi JavaScript.