28 lutego 2011

Grüne Woche w Berlinie i pobytu na Tropikalnej Wyspie

Napisane przez Liliana Tatara

„Veni, vidi … - przybyłem, zobaczyłem …” – Nasza relacja z Targów Grüne Woche w Berlinie i pobytu na Tropikalnej Wyspie – posłuchajcie …

 

Prawie każdy zna słynne słowa Juliusza Cezara „veni, vidi, vici” – „przybyłem, zobaczyłem, zwyciężyłem”, ale tylko w części można je odnieść do dwóch ważnych wydarzeń naszej wycieczki: pierwsze - zwiedzanie Międzynarodowych Targów Zielony Tydzień w Berlinie, które odbyły się w dniach 21 – 30 stycznia br., drugie - pobyt na Tropikalnej Wyspie w Krausnick koło Berlina.

Dlaczego łączę te dwa wydarzenia? Już odpowiadam. Wybraliśmy się w liczącej 48 osób grupie – doradcy rolni, sadownicy i rolnicy z powiatu konińskiego – na 2-dniową wycieczkę do naszych sąsiadów Niemców, żeby zobaczyć, posmakować, podziwiać, odpocząć i zregenerować siły. Połączyliśmy przyjemne z pożytecznym. W pierwszy dzień zwiedziliśmy targi, na których najedliśmy się do syta a po południu podziwialiśmy najważniejsze zabytki Berlina. Na drugi dzień odpoczywaliśmy „jak to na wycieczce”, po ciężkim pierwszym dniu i nieprzespanej nocyJ na leżącej 60 km od Berlina i 100 km od Drezna słynnej Tropical Islands.

 

 

 

A teraz wyjaśnienie trzeciego członu wyżej wspomnianego powiedzenia. Według nas wycieczkowiczów powinien brzmieć „zdębiałem” lub „osłupiałem” bądź też „zamurowało mnie” z obowiązkowym dodatkiem rozdziawionych ust i wybałuszonych oczu. Niestety nie wiem jak brzmiałoby to po łacinie, ale wrażenia w każdym języku byłyby takie same. Niesamowite! Zachwycające!

Ale od początku. Targi Grüne Woche odbyły się na terenie Messe Berlin, w zachodniej dzielnicy Berlina Charlottenburg. Dla Polski były to wyjątkowe targi, ponieważ nasz kraj przyjął tytuł „kraju partnerskiego”. Wiązały się z tym i obowiązki, jak np.: przyjęcie dla pięciu tysięcy gości w dniu rozpoczęcia targów, ale i przywileje. O te przywileje chodziło nam najbardziej, bo oznaczały one szeroką promocję polskiej żywności już nie tylko

w Europie, ale głównie na świecie, także poprzez radio, telewizję, gazety i czasopisma.

 

 

 

„Polska smakuje” – to hasło było widoczne wszędzie, a jak smakuje można było przekonać się na obleganym przez cały czas stoisku polskim. Las rąk wyciągniętych po nasze pyszności: kiełbasy, sery, chleby, miody, piwa, wina, owoce, warzywa czy ryby świadczył sam za siebie.

 

 

Ten widok napawał dumą każdego Polaka - nas również, ale zaraz pojawiały się pytania – skoro takie smaczne, takie zdrowe to, dlaczego mamy „świńską górkę” średnio, co dwa lata a mleko w skupie tanieje, kto rozszyfruje tajemnicę likwidowanych cukrowni itd.? Ale … lepiej wrócę do tematu.

Na targi przyjechali wystawcy z 58 krajów świata. Z naszego punktu widzenia najlepiej mieli Berlińczycy, bo mogli odwiedzać targi przez cały tydzień i dokładnie poznać smaki, tradycje i kulturę prezentujących się państw. My niestety mieliśmy na to tylko pięć godzin a zobaczylibyśmy więcej, gdyby nie „morze” ludzi. Poruszanie się z prędkością żółwia, w jakimkolwiek kierunku bardzo źle wpływało na nasze nerwy, ale co nieco udało nam się podpatrzeć. Na greckim stoisku spróbowaliśmy choriatiki, czyli sałatki greckiej i popularnego tam wina z dodatkiem żywicy, które nazywa się ratsina. Z chorwackich przysmaków najlepsze były paszteciki z mięsem w cieście podobnym do francuskiego zwane burek. Na stoisku rumuńskim poznaliśmy smak cibory – zupy gulaszowej, mamałygi – kaszki kukurydzianej ze słodkimi dodatkami a także spróbowaliśmy cujki – 30% śliwowicy.

 

 

 

Nie sposób było ominąć stoisko Szwajcarii, gdzie piętrzyły się góry słodkości – pralinki, toffi, trufle, ale także tam częstowano chlebkiem, które maczało się w roztopionym serze – słynne fondue. Na stoisku norweskim podawano lampery, placki o smaku naszych podpłomyków,

z różnymi nadzieniami oraz bułeczki cynamonowe i ciasteczka marcepanowe. Na stoisku szwedzkim jedliśmy mufinki i ser kozi o smaku czekoladowym – pycha! Byliśmy też ciekawi smaków australijskich. Ciekawość to pierwszy stopień do wiedzy, ale mam nadzieję, że stek, który próbowałam nie pochodził z kangura. Natomiast ciasteczka anzac z masą vegemite były rewelacyjne. Węgrzy częstowali słynnym tokajem, Czesi pierogami i knedliczkami, Niemcy oczywiście kiełbaskami w stu wariantach i wszechobecnym piwem a kraje Czarnego Lądu kusiły sokami. Muszę tu zaznaczyć, że były to soki wieloskładnikowe, wyciskane z owoców na miejscu, mieszane w tajemniczych proporcjach, za to pyszne nie do opisania.

Na stoiskach krajów azjatyckich dominowały potrawy na bazie ryżu, z przyprawą curry oraz warzywa gotowane.

 

 

Niestety czas zwiedzania dobiegł końca i trzeba było opuścić gościnne targi. Bardzo żałuję, że niektóre stoiska oglądałam pobieżnie i nie zdążyłam odwiedzić stoisk krajów Ameryki Północnej i Południowej. Obiecuję, że następnym razem zrobię to w pierwszej kolejności. Jeszcze tylko wspomnę, ze jak przystało na targi rolne mogliśmy obejrzeć zwierzęta pokazowe oraz maszyny i urządzenia do produkcji rolnej.

 

 

 

Drugi dzień wycieczki był równie atrakcyjny, co pierwszy. Wyruszyliśmy wcześnie rano, by jak najwięcej czasu spędzić na Tropikalnej Wyspie. Nie zgadzam się z przysłowiem,

że nadzieja jest matką głupców. Mieliśmy nadzieję na wiele atrakcji i nie zawiedliśmy się.

 

 

Ten olbrzymi kompleks rekreacyjny na pewno zadowoli swoją ofertą najbardziej wymagających. Jest tak rozległy, że trzeba czytać tabliczki na drogowskazach, by się nie zgubić. Jego powierzchnia równa się osmiu boiskom piłkarskim. Mieści się na niej rozległa plaża z basenem wodnym imitującym morze z horyzontem, zjeżdżalnie wodne o różnych wysokościach, olbrzymi plac zabaw dla dzieci a to wszystko otoczone jest tropikalną dżunglą.

 

Dostępne są różnego rodzaju sauny, w części centralnej jest strefa jacuzzi, można też kąpać się pod wodospadem lub skorzystać z usług masażystów, kosmetyczek, fryzjerów itp.

Na głodnych czekają liczne bary, ale można też mieć własny prowiant. Jeżeli ktoś chciałby dłużej pobyć w tej bajkowej krainie może wykupić sobie namiot i przenocować, ale można też spać na plaży. Za dodatkową opłatą dostaje się materac na leżak, tylko warto ze sobą zabrać kocyk polarowy lub śpiwór żeby się w nocy przykryć.

 

W weekendy organizowane są występy i koncerty a wszystko to można oglądać z góry, gdy się wykupi przelot balonem. Więcej nie będę opisywać, bo naprawdę warto samemu wybrać się na te „mini Karaiby”. Zresztą proponuję obejrzeć galerię zdjęć.

Podsumowując nasz wyjazd trzeba przyznać, że jeszcze troszeczkę musimy pozazdrościć Niemcom. W Polsce, co prawda powstaje coraz więcej Aquaparków, jednak korzystanie z nich przynajmniej raz na tydzień, to ciągle dla nas wydatek luksusowy. Na taką Tropikalną Wyspę w naszym kraju musimy jeszcze poczekać do czasu, gdy płaca minimalna będzie równa płacy minimalnej naszych Sąsiadów.

Natomiast oceniając Targi Grüne Woche trzeba oddać, że Niemiec jak coś robi to

z rozmachem i wszystko dopięte jest na ostatni guzik. Jako zwiedzający nie mieliśmy żadnych zastrzeżeń. Cała organizacja logistyczna, żeby przyjąć takie rzesze odwiedzających, jest godna pochwały. Zastanawiam się tylko, co się stało z naszymi Targami Poznańskimi? Gdzie słynne Polagry, gdy przychodziły tłumy ciekawskich a wszystkie pawilony były zajęte? Czy to rozdrobnienie na różne dziedziny, w różnych terminach było konieczne? Takie światowe targi rolno – spożywcze mogłyby odbyć się właśnie w Poznaniu. A przynajmniej takie ogólnopolskie. Kto jest za?...

 

Dziękuję za wspaniała wycieczkę organizatorom i uczestnikom. Liliana Tatara

Czytany 3441 razy Ostatnio zmieniany 28 lutego 2011